25.07.2016

“Thelma i Louise”: 25 lat kultowego filmu

W tym roku minęło 25 lat od premiery "Thelmy i Louise" – wyjątkowego filmu w dorobku Ridleya Scotta, który stał się przełomem, jeśli chodzi o pozycję kobiet w Hollywood. Nieważne jednak czy ogląda się tę produkcję jako feministyczny manifest, hymn o wolności czy przygodowy film drogi, jedno pozostaje niezmienne. To po prostu bardzo dobre kino!

Gdy kręcono film, nikt nie spodziewał się, że może zrobić w kinach taką furorę. Mało tego, w ogóle nie myślano o jego feministycznym wydźwięku. Susan Sarandon, pytana o emocje, jakie towarzyszyły jej przed rozpoczęciem zdjęć, odpowiadała, że po prostu cieszyła się z tak dużej, interesującej roli. Poza tym bardzo ważna była dla niej możliwość gry obok innej kobiety. Mówiła:

"Takie sytuacje zdarzały się niezwykle rzadko. Jeśli w jakimś filmie były już dwie kobiety, to zazwyczaj rywalizowały ze sobą i z jakiegoś powodu się nienawidziły. Ten scenariusz był zupełnie inny."

Historia ta wyszła spod pióra debiutantki Callie Khouri. Przed "Thelmą i Louise" pracowała ona przy kręceniu teledysków. Kiedy pewnego dnia wracała do domu po wykonaniu kolejnego zlecenia, zatrzymała się na ulicy i stwierdziła, że nie o takiej karierze marzyła. Wielokrotnie wspominała, że siedząc wtedy w samochodzie doznała nagłego olśnienia. Przyszedł jej do głowy nie tylko ogólny pomysł na film o dwóch kobietach przemierzających południe USA, ale też na niektóre konkretne wątki, w tym zakończenie. Początkowo to ona miała reżyserować "Thelmę i Louise" jako niskobudżetowy, niezależny, typowo "kobiecy" obraz. Ridley Scott miał być jedynie producentem. Kiedy wspólnie z Khouri stwierdzili, że lepiej będzie, aby film wyreżyserował ktoś bardziej doświadczony, na giełdzie nazwisk pojawili się choćby Bob Rafelson ("Listonosz zawsze dzwoni dwa razy"), Kevin Reynolds ("Robin Hood: Książę złodziei") i Richard Donner ("Zabójcza broń"). Żaden nie był jednak zainteresowany. Scott w jednym z wywiadów wspominał, że któryś z nich nazwał film "małym", inny podsumował go zaś jako "historię o dwóch laskach w samochodzie". W końcu postanowił sam wziąć się za reżyserię – bardzo wierzył w ten projekt i uważał, że może wyjść z tego coś wyjątkowego.

Scott zawsze powtarza, że najtrudniejszym etapem realizacji filmu jest dla niego wybór obsady – kiedy już ją ma, ufa aktorom w stu procentach i traktuje ich jak równorzędnych partnerów. Nie inaczej było w tym przypadku. Kiedy obie główne gwiazdy były już na pokładzie, wszyscy potoczyło się dość gładko. Realizacja filmu polegała na pełnej kooperacji – słynny reżyser bardzo liczył się ze zdaniem swoich aktorek i wprowadzał do scenariusza wszystkie ich sugestie. Jednak zanim Geena Davis i Susan Sarandon podpisały kontrakty, ekipa miała nie lada problem.

Pisząc scenariusz Khouri myślała o Holly Hunter i Frances McDormand, ale żaden z producentów nie podzielał jej zdania. Scott nalegał na Michelle Pfeiffer i Jodie Foster. Wstępnie zgodziły się one wystąpić w filmie, ale szukanie reżysera trwało tak długo, że obie panie zdążyły oddać się innym projektom. Kiedy wiadomo już było, że na stołku reżyserskim zasiądzie sam Scott, pojawiła się propozycja zaangażowania Meryl Streep i Goldie Hawn. Przyjaciółki od dawna szukały produkcji, w której mogłyby razem zagrać i scenariusz "Thelmy i Louise" był jednym z tych, jakie brały pod uwagę. Jednak o ile Streep wydawała się Scottowi idealną Louise, Hawn w ogóle nie pasowała do roli Thelmy ("Lubiłem ją i była wtedy na topie, ale trudno było mi ją sobie wyobrazić w tym filmie"). Jako że była to transakcja wiązana, aktorki grzecznie podziękowały i zamiast tego udały się na plan komedii "Ze śmiercią jej do twarzy".

Kadr z filmu "Thelma i Louise" (reż. Ridley Scott)

Mówi się, że wśród tych, którym zaproponowano role, były m.in. Cher, Diane Keaton, Kim Basinger, Sigourney Weaver, Debra Winger, Emma Thompson, a nawet Liza Minelli, Madonna i Jane Seymour. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Kiedy scenariusz trafił w końcu do Davis, stwierdziła ona, że chciałaby zagrać Louise. Na spotkaniu z reżyserem kilka kwadransów zajęło jej tłumaczenie, dlaczego powinna otrzymać tę rolę, po czym Scott spytał: "Czyli nie bierzesz pod uwagę grania Thelmy?". Aktorka szybko zreflektowała się, że to nie Louise jest jej przeznaczona, ale nie zraziła się. Historia tak ją zachwyciła, że tak naprawdę nieistotne było, w którą rolę się wcieli. Na poczekaniu wymyśliła kilkanaście cech, które łączyły ją z filmową Thelmą.

Davis dostała rolę, ale niemal do końca nie wiedziała, w kogo się wcieli. Scott uważał, że lepiej spisze się jako Thelma, zahukana, siedząca w domu żona, ale na wypadek, gdyby nie znaleźli odpowiedniej Louise, miała być przygotowana także na zagranie drugiej z ról. Na Susan Sarandon zdecydowano się dosyć późno, ponieważ nie pasowała do opisu postaci. Obie bohaterki miały być równolatkami, przyjaciółkami z czasów licealnych. Sarandon jest zaś starsza od Davis o 10 lat (kobietom wieku się nie wypomina, ale kręcąc film miała 45 lat – po prostu nie do uwierzenia). Ostatecznie jednak zachwycająca rola aktorki w "Białym pałacu" przekonała ekipę, że nie znajdą lepszej Louise i specjalnie dla niej zmodyfikowano scenariusz.

Obie aktorki od razu się polubiły. "Thelma i Louise" to wielki sukces ich obu, ale film ten przyczynił się do rozwoju kariery jeszcze jednej osoby. Był nią oczywiście Brad Pitt. Rola J.D. stała się dla niego przełomem, na jaki czekał od wielu lat. To po tym występie dostał propozycje udziału w "Rzece życia", "Wywiadzie z wampirem" i "12 małpach". "Ten moment to był początek Brada Pitta, jakiego znamy" – twierdzi Scott. Na jego miejscu regularnie wysyłałbym Geenie Davis kwiaty, bo to ona miała największy wpływ na jego angaż.

Początkowo rolę otrzymał William Baldwin, jednak wolał on wystąpić w "Ognistym podmuchu". Producenci zorganizowali dodatkowy casting, na którym dialogi z uczestnikami miała czytać właśnie Davis. Wśród kandydatów był ponoć nawet Johnny Depp. Jednak to Pitt zrobił na aktorce największe wrażenie – była tak zbita z tropu, że grając z nim scenę, non-stop myliła się i myślała, że psuje jego przesłuchanie. Gdy potem producenci zaczęli dyskutować ze Scottem i nie wymieniali nazwiska Brada, Davis – zazwyczaj nieśmiała i wycofana – postanowiła zaprotestować. Oczywistym było dla niej, że powinni zaangażować właśnie jego ("Halo? Chyba weźmiecie tego blondyna?!?"). Potem zresztą zbuntowała się raz jeszcze. Nie pozwoliła, aby do ich słynnej sceny miłosnej zaangażowano dublerkę. Pitt na planie emanował taką charyzmą, że jego skok w górę hollywoodzkiej hierarchii był właściwie pewien – jak twierdzą Davis i Sarandon, nawet bardziej niż sukces samego filmu. Obie zgodnie jednak powtarzają, że ich kolega po fachu rzeczywiście stworzył w tym filmie postać z krwi i kości oraz sumiennie pracował, aby widzowie w niego uwierzyli. Nie wystarczyło mu dobrze wyglądać.

Kadr z filmu "Thelma i Louise" (reż. Ridley Scott)

Film wszedł do kin 24 maja 1991 roku. Baldwin cieszył się, że zamiast "Thelmy i Louise" wybrał "Ognisty podmuch", bo to właśnie ten drugi tytuł przyniósł najwięcej wpływów w weekend otwarcia. Jednak nie chodziło tu tylko i wyłącznie o wyniki w box-office. Film z Davis i Sarandon stworzył pewną nową jakość. Nie, nie mam tu na myśli zapoczątkowania mody na selfie (one robiły to 25 lat temu, i to polaroidem – klasa!). Okazało się, że dwie kobiety, w dodatku przedstawione zupełnie niestereotypowo, mogą zapewnić dwie godziny rozrywki na najwyższym poziomie. One w tym filmie robią w gruncie rzeczy to, co w Hollywood od lat robili mężczyźni – ścigają się samochodem, piją, strzelają z pistoletu, uprawiają przygodny seks, wreszcie same wymierzają sprawiedliwość i giną na własnych warunkach (Sarandon wiele razy mówiła, że czuły się jak żeńskie wersje Butcha Cassidy'ego i Sundance'a Kida). Jednak nie jest to żadna karykatura, a prawdziwy, przejmujący film, który można rozpatrywać na wielu różnych poziomach. Piosenkarka Tori Amos pod jego wpływem napisała piosenkę "Me and a Gun" o gwałcie, jakiego została ofiarą sześć lat wcześniej. Do momentu obejrzenia "Thelmy i Louise" nikomu o nim nie mówiła. Obie aktorki przez lata dostawały listy od widzów, którzy po seansie postanowili zmienić swoje życie i np. opuścić małe miasto bez perspektyw lub rodzinę, która ich nie szanowała. Co ciekawe, byli wśród nich też mężczyźni. Twierdzenie, że kobiety pójdą do kina na film o facetach, ale odwrotnej sytuacji nie ma się co spodziewać, w przypadku okazało się nieprawdziwe.

Reakcje prasy i środowiska filmowego były jak najbardziej pozytywne. Davis i Sarandon dostąpiły zaszczytu pojawienia się na okładce magazynu "Time". Film otrzymał 6 nominacji do Oscara, z których jedna, za scenariusz, zamieniła się na statuetkę. Pisano, że dokonała się rewolucja w gatunku tzw. "buddy movies", a końcowy efekt jest tak świeży i zaskakujący, że z pewnością zapisze się w historii kina. Jak dziś wiemy, słowa te okazały się prorocze. Oczywiście były i głosy krytyki – mówiono, że film jest pochwałą samobójstwa oraz szydzi z mężczyzn, przedstawiając ich w najgorszym świetle. Nie każdemu przypadło też do gustu kontrowersyjne zakończenie. Nawet słynny krytyk Roger Ebert był nim rozczarowany, tłumacząc, że po dwóch godzinach seansu widz zasługuje na nieco więcej niż stopklatkę. Scena ta była oczywiście przedmiotem wielu dyskusji jeszcze przed rozpoczęciem realizacji. Gdy do roli Louise przymierzana była Meryl Streep, aktorka nalegała, aby na końcu filmu choć jedna z bohaterek przeżyła. Później Scott myślał zresztą nad takim rozwiązaniem (Louise miała wypchnąć Thelmę z samochodu i sama ruszyć w przepaść). Umowa scenarzystki z producentami była jednak skonstruowana w taki sposób, że wymyślone przez nią zakończenie nie mogło być zmienione. I całe szczęście! Dla Davis i Sarandon była to rzeczywiście ostatnia nakręcona scena – aktorki, które podczas kręcenia bardzo się zaprzyjaźniły, naprawdę się wtedy żegnały. Ten moment ma ogromną siłę oddziaływania i wzrusza za każdym razem.

Jak twierdzi Sarandon, ich samochód wciąż leży gdzieś w dole kanionu, bo ekipie nie udało się go wyciągnąć. W każdą rocznicę premiery przybywają tam setki fanów, aby uczcić powstanie przełomowego dla nich filmu. Raz mieli nawet okazję spotkać filmową Louise – Sarandon wybrała się bowiem z córką na wycieczkę w tamte rejony, nie zdając sobie sprawy z tych pielgrzymek. Gdy rozbawiona opowiadała o tym Geenie Davis, ta wypaliła tylko: "Rany, wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby spotkali nas tam razem?".

Kadr z filmu "Thelma i Louise" (reż. Ridley Scott)

Takie sytuacje oczywiście również się zdarzają – aktorki cały czas mają ze sobą dobry kontakt i czasem spotykają się, co wzbudza euforię przechodniów. Ludzie podchodzą wtedy do nich, gratulują filmu lub dziękują za impuls do wzięcia się z życiem za bary. Wielu pyta też o to czy kręcą sequel… Davis zawsze reaguje w ten sam sposób: "A jak myślisz – co, do cholery, się z nimi na końcu stało?". Sarandon nie jest aż tak stanowcza. Razem z komikiem Jamesem Cordenem nakręciła kilka różnych alternatywnych zakończeń filmu, bez problemu włącza się też w dyskusje "co by było gdyby". "Zakładając, że jakimś cudem przeżyły, Thelma z pewnością nie jest już ze swoim okropnym mężem! Kto wie, może znalazła potem Brada. A Louise… Mogłaby zostać lesbijką. To byłoby niesamowite" – mówiła w jednym z niedawnych wywiadów.

Wszyscy spodziewali się, że po sukcesie, jaki osiągnął film, Hollywood zmieni się i realizowanych będzie więcej podobnych scenariuszy. Kobieca wersja "buddy movie" miała przecież duży potencjał, również z marketingowego punktu widzenia. Wydawało się, że widzowie mieli dosyć szablonowych bohaterek – matek, żon, kochanek, zawsze w cieniu mężczyzn. Boom na takie produkcje był, ale krótki. Sama Davis rok później wystąpiła w obrazie "Ich własna liga" o żeńskiej drużynie baseballowej, a następnie np. w "Długim pocałunku na dobranoc" i serialu "Commander In Chief", w którym wcieliła się w kobietę-prezydenta. Jak jednak mówi dziś sama zainteresowana, to pojedyncze przypadki, o których cały czas wspomina się, razem z "Druhnami" i "Seksem w wielkim mieście", jakby tych kilka filmów miało być dowodem na to, że "nie jest przecież tak źle". Według aktorki postęp od czasów "Thelmy i Louise" jest, ale zmiany te zachodzą bardzo powoli. Davis założyła nawet organizację walczącą z brakiem różnorodności z Hollywood i od dwóch lat organizuje festiwal promujący filmy opowiadające o innych bohaterach niż "biały, heteroseksualny mężczyzna". Zwycięzcy mają zagwarantowaną dystrybucję w kinie, telewizji i na nośnikach dvd.

Według ostatnich badań, nawet animacje zdominowane są przez mężczyzn. W "Krainie lodu", która uznawana jest przecież za najlepszą pochwałę siostrzanej miłości, większość dialogów wypowiadają męskie postaci. Wśród stu najbardziej wpływowych tytułów 2014 roku, zaledwie 12 procent miało kobiecą główną bohaterkę. I tak dalej, i tym podobne. "Ta nieobecność kobiet stała się tak oczywista, że nawet jej nie zauważamy" – głośno mówi Davis.

Aktorka wspomina, że "Thelma i Louise" był dla niej nie tylko ważnym punktem kariery, ale też momentem, który otworzył jej oczy. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, jak rzadko daje się kobietom szansę, aby być podekscytowanym i zainspirowanym przez żeńskie postaci w kinie. Wie, że zmiana społeczna nie zachodzi w ciągu jednego dnia i za jej życia nie ma co spodziewać się np. tego, że w amerykańskim Kongresie połowę składu będą stanowiły kobiety. Jednak film ma tę siłę, że może się to stać w ciągu minuty. Wystarczy, że odważny scenarzysta o tym napisze i ktoś zdecyduje się taki obraz wyprodukować. Taka rewolucja opłaciła się 25 lat temu, czemu miałoby się to nie stać teraz?

Karol Barzowski

Zobacz również

10 filmów akcji z Gerardem Butlerem
15.04.2024
10 filmów akcji z Gerardem Butlerem
czytaj
Wszystkie aktorskie filmy o Asteriksie i Obeliksie
12.04.2024
Wszystkie aktorskie filmy o Asteriksie i Obeliksie
czytaj
10 najlepszych filmów z Samuelem L. Jacksonem
12.04.2024
10 najlepszych filmów z Samuelem L. Jacksonem
czytaj